Codzienne sprawy dotyczące funkcjonowania Osiedla Pionierów nie mogą przesłonić nam jednej bardzo ważnej kwestii, a mianowicie o atrakcyjności osiedla decydują przede wszystkim jego mieszkańcy, bowiem to właśnie sąsiedzi wpływają na atmosferę panującą w naszym otoczeniu. Z ogromną radością mogę napisać, że na Osiedlu Pionierów zdecydowana większość mieszkańców to osoby empatyczne, pełne pasji, wykonujące różne nietuzinkowe zawody, krótko pisząc to osoby budujące pozytywny wizerunek i klimat naszego osiedla.

Jednymi z takich mieszkańców są Pani Maria i jej mąż Pan Eryk którzy rozpropagowali nasze osiedle poprzez choinkę świąteczną nagrodzoną w ostatnim konkursie Gazety Wyborczej!

I zdecydowanie ( o czym w dalszej części tekstu) nie była to zwykła lokalna choinka tylko światowa, bardzo światowa choinka…

 

No cóż, aby powstała taka ciekawa i niestandardowa choinka to musi być też siłą rzeczy ciekawe i niestandardowe życie, dlatego poprosiłem o kilka słów naszych osiedlowych sąsiadów.

Jaki jest Państwa zawód i czy to on zadecydował o Państwa losach w dorosłym już życiu?

Ja i mój mąż ukończyliśmy Politechnikę Szczecińską, jesteśmy z wykształcenia inżynierami budownictwa. Z racji naszego zawodu braliśmy udział w projektowaniu, a także budowie olbrzymich zakładów przemysłowych w wielu miejscach świata, a że zawsze byliśmy chętni do kolejnych wyzwań, gotowi do podróży, to siłą rzeczy poznawaliśmy coraz to nowe zakątki świata oraz nowych ludzi. Wielu z nich zostało naszymi przyjaciółmi i dzięki nim nasze życie było łatwiejsze, ciekawsze i mogliśmy poznać bardziej dogłębnie nowe miejsca, kulturę, sztukę.

Podsumowując zawód, praca i w tym samym czasie poznawanie świata były dla nas wyjątkową możliwością, którą wykorzystaliśmy maksymalnie i zgodnie z naszą osobowością.

A kiedy u Pani nastąpiło takie zdecydowane zbliżenie się do natury? Wydaje się, że techniczne studia, duże miasta, intensywna praca raczej nie popychają w stronę natury…

Ja szukałam i … znalazłam coś innego, szczególnego, coś co w pierwszej chwili trudno dostrzec.

Podczas jednego z naszych kontraktów w Kanadzie, zamiast zamieszkać w centrum miasta, znaleźliśmy dom położony tuż przy bajecznej plaży nad Oceanem Atlantyckim. To miejsce jest pod każdym względem wyjątkowe, wspomnę, że różnica w odpływach i przypływach sięga tutaj 16 metrów powodując codzienne tajemnicze, bardzo niebezpieczne mgły oraz nagłe miejscowe zmiany temperatury, a ponadto ten bezmiar wody wdzierający się nieustannie w głąb lądu.

Godzinami spacerowałam po plaży, która podczas odpływu poszerza się o …  kilkaset metrów i obserwowałam między innymi jak drewno szorując po dnie zatoki poddaje się polerowaniu przez ostry żwir i wodę. 

Natomiast podczas sztormów obserwowałam, jak fale wyrzucają daleko na brzeg nie tylko małe kawałki drewna, które wysychają w promieniach słońca, ale i resztki zatopionych dawnych drewnianych falochronów, czasem starych, zatopionych łodzi z fragmentami pordzewiałych gwoździ, a nawet resztki domów, które na skutek sztormów zsunęły się do oceanu. 

I w takich właśnie okolicznościach rozpoczęła się moja przygoda z naturą. 

  

A sam proces twórczy, kiedy się rozpoczął?

Któregoś dnia przyniosłam do domu ciekawy kawałeczek drewna i ścierając sobie przy okazji papierem ściernym paznokcie ,,wyczarowałam” małego ptaszka. 

Ten mały ptaszek obudził we mnie chęć udowodnienia, że piękno czasem jest zupełnie niewidoczne i trzeba niejednokrotnie długo jego szukać.

 

No i zaczęło się…

Tak, bowiem szybko okazało się, że wysuszone przez słońce suche kawałki drewna zbierane na plaży, mi nie wystarczały. Wtedy zaczęłam wykopywać i za pomocą lin wyciągać z mokrego piachu coraz większe, potwornie ciężkie, napęczniałe od wody i pokryte szlamem kłody zmurszałego drewna. Potem słońce i wiatr tygodniami suszyły moje zdobycze. Setki arkuszy papieru ściernego pozwoliły mi najpierw wyczyścić, a potem wydobyć to coś, to coś nadzwyczajnego, co stworzyła sama natura. To niesamowite, jak może być pasjonujące odkrywanie tego co kryje się pod brudną, ohydną warstwą czarnej mazi. Godzinami, dniami, tygodniami odłupywałam, drapałam, ścierałam aż do momentu, gdy dotarłam do zdrowego drzewa. A potem tyleż samo czasu zajmowało mi szlifowanie i polerowanie tego czym ocean chciał się ze mną podzielić. 

Jakie narzędzia wykorzystuje Pani w procesie twórczym?

Początkowo używałam do tworzenia moich eksponatów tylko papieru ściernego i małych dłutek, by móc dotykać i pieścić „ moje” drewno, a tym samym poczuć jego duszę i zrozumieć co ono do mnie mówi. Niestety mój apetyt na kolejne rzeźby, powodował taki ból ręki, że musiałam w pewnych momentach poddać się i pomagać sobie małymi elektrycznymi gadżetami.

A co na to mąż?

Na początku były wątpliwości męża, który z przerażeniem patrzył jak ciężko pracuję, by znaleźć to co natura chciała mi pokazać, ale stopniowo przekonał się do mojej pasji.

 

I tak doszliśmy do wygranej choinki.

Moja choinka świąteczna, nagrodzona w ostatnim konkursie Gazety Wyborczej, jest zbiorem „gałązek” z całego niemal świata: z Nowej Kaledonii, z Doliny Śmierci w Kalifornii, z Nowego Brunszwiku w Kanadzie, a nawet z afrykańskiej plaży w Gwinei. Ten konkurs był pierwszą moją możliwością podzielenia się moim zainteresowaniem z większą publiką i sprawiło mi to wielką radość.


 

A jakie plany na przyszłość?

Wierzę, że któregoś dnia Bałtyk podrzuci mi jakiś swój zatopiony niepowtarzalny zmurszały skarb, a ja po długiej, żmudnej pracy i przy pomocy mojego męża będę mogła wyeksponować jego niepowtarzalne piękno dla szerokiego grona odbiorców.

Na koniec rozmowy życzę kolejnych wygranych konkursów z Osiedlem Pionierów w tle.

Byłoby super! Teraz nie mamy już wyboru…Pozdrawiamy wszystkich, a w szczególności mieszkańców naszego osiedla.

 

Konkurs ,,Wyborczej” rozstrzygnięty /kliknij/

Mariusz Tałajkowski

0
Comments

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *